Co po nas pozostanie? Rozważania o czasie, historii i pamięci.

Data:

"Nie wszystek umrę" rzecze Horacy -- "świat jest przecież wielkim cmentarzyskiem umarłych narodów" -- odpowiada Józef Bocheński.

Urzekają mnie i skłaniają do refleksji filmy, które poruszają kwestie ludzkiej pamięci, ale w znaczeniu pamięci międzypokoleniowej, pamięci zbiorowej, tego, co po wiekach ma świadczyć o naszych przodkach.

"Człowiek z Ziemi" jest opowieścią o jednostce zagubionej w wiekach historii. Żyjąc 14000 lat widział wszystko, był obecny w każdej epoce i doświadczał wszelkich przełomów, jakie spotkały ludzką erę. Mógłby odpowiedzieć na wszelkie dręczące nas, obecnych, pytania. Mógłby teoretycznie, ale jak zostaje powiedziane -- człowiek widzi tylko własnymi oczyma, historia jest jednak sumą wszystkich istnień, jednostka nic nie wie o historii, oprócz tego, co przeczyta w księgach. A poza tym jak spamiętać wszystkie doświadczenia? Na pytanie, co robił w 1600 roku odpowiada -- "a Ty pamiętasz, co robiłaś dokładnie rok temu?".

No właśnie. Przywiązujemy do historii olbrzymią wagę, ale w istocie historia jest jedynie zbiorem teorii na temat dawnych wydarzeń -- a nie ich fotograficznym zapisem. Z drugiej strony ktoś powiedział, że "jedyne czego uczy historia, to tego, że człowiek z historii niczego się nie nauczył". Zapewne wiele nauk można wyciągnąć z dawnych wydarzeń, ale nigdy nie były one nauczką dla ludzkości.

Taki pogląd zaprezentowany został między wierszami filmu rosyjskiego "My z przyszłości". Oprócz sensacyjnej fabuły uderzyło mnie kilka poruszających pytań, jakie stawia reżyser -- w jaki sposób przemawiać o naszych losach będą szczątki nasze? Kawałek munduru, zdjęcie, fragment listu -- czy martwe przedmioty mogą oddać wydarzenia? Czy przechowają się w nich dla potomnych nasze emocje? Czy to co jest naszą siłą napędową, nasze idee, będą zrozumiałe dla naszych wnuków? Czy jesteśmy w stanie zrozumieć co odczuwali nasi antenaci?

Przy okazji warto porównać z jaką siłą oddziałuje na widza rosyjski film opowiadający o jednym niewiele znaczącym natarciu (chyba nawet nie jest istotne którym), a jak beznamiętnie opowiedziane są historie polskich największych martylologicznych symboli (o Katyniu, o Sikorskim, o Fieldorfie Nilu).

Oba wspomniane filmy mają jednak wspólny mianownik -- udział w historii jest przypadkiem, a nie naszym wyborem. Czy warto zatem myśleć o przyszłości?

Chciałbym tu wrócić do słów Józefa Bocheńskiego i zacytować je w szerszym kontekście:
"Zabobonem dotyczącym nieśmiertelności jest opowiadanie o “nieśmiertelnym duchu narodu", o “nieśmiertelnych wieszczach", “wartościach" i tym podobnych. Mało jest zabobonów tak oczywiście sprzecznych z prawdą, jak ten: świat jest przecież wielkim cmentarzyskiem umarłych narodów. Z wielkim trudem zbieramy w nim jakieś szczątki umarłych kultur i narodów, aby starać się choć w przybliżeniu zrozumieć, czym one były. Kto nie wierzy, niech pojedzie do Qantir (ok. 100 km na północ od Kairu) na miejsce, gdzie stał największy bodaj pałac, jaki człowiek kiedykolwiek zbudował - ponad 10 kilometrów kwadratowych budynku; zostało zaledwie kilka kamiennych odłamków. " (J. Bocheński, Sto zabobonów, wyd. PHILED, Kraków, 1994)

PS. Jeśli z podobnymi pytaniami kojarzą się Wam inne filmy, które warto obejrzeć, dajcie cynk ;)